Post: #1
30-08-2014 15:10
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 23-06-2015 11:26 przez Roy Mustang.)
The Topeka State Hospital w naszym forumowym wszechświecie funkcjonuje po dziś dzień. Zbudowany w 1879 w Topeka w Kansas. Przez 135 lat swojej pracy, ośrodek dla osób psychicznie chorych zyskał narastającą reputację. Grono eskspertów uważało, że to był pionierski szpital w dziedzinie badań chorób psychicznych inni twierdzili, że był to jeden z najbardziej przerażających i okrutnych zakładów dla osób psychicznie chorych.
Słońce powoli już zachodziło za horyzont, gdy na masywnym terenie instytutu pojawili się nowi, niespodziewani goście. Oczywiście, nie mieli zamiaru się tutaj zakwaterować, chociaż, gdyby dwójka z nich zacząła opowiadać o tym co wie, i widziało, zapewne by już ich nie wypuszczono.
Kapryśna pogoda tego dnia, splunęła na nich ulewnym i zimnym deszczem, niemniej powietrze było tu świeże, a tylko w nielicznych miejscach, podczas jego podróży, dało się wyczuć zalatujący z farmerskich włości zapach gnoju. Ci, którzy nie stąpali już po ziemi, jak ludzi, nie mieli tego problemu, oni czuli jednak coś innego...
Fuyuko znowu spotkał deszcz, ale w swoim życiu, zdawał się ją często prześladować, w najmniej odpowiednich momentach. Jej środek transportu podjechał pod centralny punkt instytutu, około piętnastu minut tuż po przybyciu Wolfa.
Wolf zmierzał długim brukowym pasem, ku białym frontowym drzwiom, znajdującym się w głównym budynku administracyjnym. Mógł zobaczyć zarys długiego szklaku budynków. Wschodni i zachodnie skrzydło, ciągnące się za drzewami, a nawet prowizoryczne boisko do baseballa. Sprowadziła ich tu energia, której cząstki nadal można było wyczuć, lecz ani jedni, ani drudzy, nie potrafili sprecyzować źródła rozbłysku. Nie wiedzieli kogo szukać, ani czego się spodziewać, więc jedyne co mogli zrobić to obrać właściwy kierunek.
Bogowie Śmierci od razu wpadli po kostki w gówno, na szczęście dla ich sandałów i białych skarpet, to była tylko rozmiękczona przez deszcz gleba. Błoto nic więcej. Przyciągał ich zapach śmierci, tej obecnej, oraz tej przeszłej, bardziej brutalnej i bolesnej. Smród, tak dobrze dla nich znany dobiegał ze wschodu, zza gęstych lasów, gdzie znajdował się przynależący do placów cmentarz. Chowano tam tych, których żywot zakończył się w na tych stalowych pryczach. Bogowie Śmierci szli od tyłu, od strony polanek, niewielkiego łukowego pasa drzew.
----------------------------------------------------------
Czasami powracaliśmy, niespodziewania i jakby bez powodu, do tamtego miejsca. Nie wiem, czy do tamtego dnia również, ale miejsce bez wątpienia często odwiedzaliśmy. Nie lubił tu przebywać, zdecydowanie wolał te pogodne dni. Dni pełne kolorów. Przechodzili wraz z mamą przez nowe drzwi, gdzie jej twarz promieniała, w blasku przyjemnego słońca. Trawa szumiała pod ich stopami, gdy spacerowali boso po bezkresnych łąkach, a jej blond włosy powiewały na wietrze. Uśmiechała się do niego, bardzo serdecznie, budząc w nim uczucie bezpieczeństwa. Nie pamiętał, kiedy czuł się tak ostatnio.
Latem chodzili na plażę, gdzie budowali domki z piasku. On bawił się swoimi zabawkami, brudząc nimi w mokrym od morskiej wody piasku, a ona siedziała na kocu obserwując go. Zawsze spożywali wspólne posiłki, w domku w lesie, wśród wysokich drzew, śpiewu ptaków i szumu liści. Szukał ojca, lecz mama mówiła mu, że on musi pracować. Wtedy przypominał sobie jego gabinet, i czasami wracali do tamtego zimnego miejsca. Bardzo chciał je opuścić, dlatego zabierał mamę i znowu szli gdzieś na spacer. Nie lubił krzyków, które dochodziły zza ścian.
Jesienią pogoda robiła się smutniejsza, ale w jego świecie nic nie było już smutne, a barwy jesienie tańczyły dookoła nich, gdy szli miejskim parkiem, otoczeni paletą barw upadających liści. To były najlepsze miesiące jego życia, a jednak czasem odnosił wrażenie, jakby dopiero kilka dni temu, przyjechał z ojcem do tamtego miejsca. Matka złapała go za tors i chwyciła na ramiona, przyciskając do klatki. Szybkim krokiem ruszyła przed siebie, sporadycznie odwracając się za siebie, jakby czegoś wypatrywała. Krzyżyk, który od niego otrzymała, zapiekł go w klatkę, jak tamtego dnia, gdy krzyknął, i przypomniał sobie, tamten dzień. Nie spodobało mu się to wspomnienie, i miał wrażenie, że świat znowu staje się szary, a liście nie są już takiego barwne.
I wrócili do pokoju. Posadziła go na krześle, skrzypiącym i mało stabilnym, jakby miało się zaraz rozsypać. To krzesło skrzypiało tak od lat, a nadal stało, dając za każdym razem to samo kruche wrażenie. Czuł, że jego matka się boi, ale tym razem nie odwiedził ich mężczyzna w bieli, nie zajrzał do nich również żaden stwór, widywali je też później, gdzieś w oddali, przechadzających się, lecz nie zwracających na nich uwagi. Rozmawiała z nim, ale usłyszał tylko skrawki, przypominające mu to co już słyszał. Jest wyjątkowy. Ona się jednak broniła, a krzyżyk piekł go coraz mocniej, włożył więc rękę pod koszulkę, chwycił go w dłoń i wyciągnął przed nią. Ona się odwróciła, a go już nie było, a mały chłopiec poczuł, cały świat, barw i cieni, krzyków i szeptów, a krzyżyk zabłysnął ponownie…
----------------------------------------------------------
Latem chodzili na plażę, gdzie budowali domki z piasku. On bawił się swoimi zabawkami, brudząc nimi w mokrym od morskiej wody piasku, a ona siedziała na kocu obserwując go. Zawsze spożywali wspólne posiłki, w domku w lesie, wśród wysokich drzew, śpiewu ptaków i szumu liści. Szukał ojca, lecz mama mówiła mu, że on musi pracować. Wtedy przypominał sobie jego gabinet, i czasami wracali do tamtego zimnego miejsca. Bardzo chciał je opuścić, dlatego zabierał mamę i znowu szli gdzieś na spacer. Nie lubił krzyków, które dochodziły zza ścian.
Jesienią pogoda robiła się smutniejsza, ale w jego świecie nic nie było już smutne, a barwy jesienie tańczyły dookoła nich, gdy szli miejskim parkiem, otoczeni paletą barw upadających liści. To były najlepsze miesiące jego życia, a jednak czasem odnosił wrażenie, jakby dopiero kilka dni temu, przyjechał z ojcem do tamtego miejsca. Matka złapała go za tors i chwyciła na ramiona, przyciskając do klatki. Szybkim krokiem ruszyła przed siebie, sporadycznie odwracając się za siebie, jakby czegoś wypatrywała. Krzyżyk, który od niego otrzymała, zapiekł go w klatkę, jak tamtego dnia, gdy krzyknął, i przypomniał sobie, tamten dzień. Nie spodobało mu się to wspomnienie, i miał wrażenie, że świat znowu staje się szary, a liście nie są już takiego barwne.
I wrócili do pokoju. Posadziła go na krześle, skrzypiącym i mało stabilnym, jakby miało się zaraz rozsypać. To krzesło skrzypiało tak od lat, a nadal stało, dając za każdym razem to samo kruche wrażenie. Czuł, że jego matka się boi, ale tym razem nie odwiedził ich mężczyzna w bieli, nie zajrzał do nich również żaden stwór, widywali je też później, gdzieś w oddali, przechadzających się, lecz nie zwracających na nich uwagi. Rozmawiała z nim, ale usłyszał tylko skrawki, przypominające mu to co już słyszał. Jest wyjątkowy. Ona się jednak broniła, a krzyżyk piekł go coraz mocniej, włożył więc rękę pod koszulkę, chwycił go w dłoń i wyciągnął przed nią. Ona się odwróciła, a go już nie było, a mały chłopiec poczuł, cały świat, barw i cieni, krzyków i szeptów, a krzyżyk zabłysnął ponownie…
----------------------------------------------------------
Słońce powoli już zachodziło za horyzont, gdy na masywnym terenie instytutu pojawili się nowi, niespodziewani goście. Oczywiście, nie mieli zamiaru się tutaj zakwaterować, chociaż, gdyby dwójka z nich zacząła opowiadać o tym co wie, i widziało, zapewne by już ich nie wypuszczono.
Kapryśna pogoda tego dnia, splunęła na nich ulewnym i zimnym deszczem, niemniej powietrze było tu świeże, a tylko w nielicznych miejscach, podczas jego podróży, dało się wyczuć zalatujący z farmerskich włości zapach gnoju. Ci, którzy nie stąpali już po ziemi, jak ludzi, nie mieli tego problemu, oni czuli jednak coś innego...
Fuyuko znowu spotkał deszcz, ale w swoim życiu, zdawał się ją często prześladować, w najmniej odpowiednich momentach. Jej środek transportu podjechał pod centralny punkt instytutu, około piętnastu minut tuż po przybyciu Wolfa.
Wolf zmierzał długim brukowym pasem, ku białym frontowym drzwiom, znajdującym się w głównym budynku administracyjnym. Mógł zobaczyć zarys długiego szklaku budynków. Wschodni i zachodnie skrzydło, ciągnące się za drzewami, a nawet prowizoryczne boisko do baseballa. Sprowadziła ich tu energia, której cząstki nadal można było wyczuć, lecz ani jedni, ani drudzy, nie potrafili sprecyzować źródła rozbłysku. Nie wiedzieli kogo szukać, ani czego się spodziewać, więc jedyne co mogli zrobić to obrać właściwy kierunek.
Bogowie Śmierci od razu wpadli po kostki w gówno, na szczęście dla ich sandałów i białych skarpet, to była tylko rozmiękczona przez deszcz gleba. Błoto nic więcej. Przyciągał ich zapach śmierci, tej obecnej, oraz tej przeszłej, bardziej brutalnej i bolesnej. Smród, tak dobrze dla nich znany dobiegał ze wschodu, zza gęstych lasów, gdzie znajdował się przynależący do placów cmentarz. Chowano tam tych, których żywot zakończył się w na tych stalowych pryczach. Bogowie Śmierci szli od tyłu, od strony polanek, niewielkiego łukowego pasa drzew.
![[Obrazek: nc6pKiCl.png]](https://i.imgur.com/nc6pKiCl.png)
Change everything you are | And everything you were | Your number has been called
Fights and battles have begun | Revenge will surely come | Your hard times are ahead
Don’t let yourself down | And don’t let yourself go | Your last chance has arrived
Best, you've got to be the best | You've got to change the world | And use this chance to be heard
Your time is now!
Jesse's suit: ON
front | head
Artificial Intelligence: A.N.Y.A.