Post: #21
29-09-2014 22:01
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 02-10-2014 14:21 przez Jesse Walker.)
Głowa starca uderzyła o kremową ścianę, zostawiając na niej delikatny ślad krwi, zakryty resztką siwych włosów. Dłoń zaciskała się na jego szczęce blokując mu możliwość mowy, pozostawiając nadal swobodę oddychania. Mężczyzna chociaż zdezorientowany nadzwyczajnym przyspieszeniem, mimo swego stanowiska, doświadczenia życiowego, szybko skapitulował. Na słowa Wolfa kiwnął opornie głową, w oznace zgody. Bez obawy o najmniejszy niewłaściwy ruch dyrektora, Cry puścił go, aby ten mógł w komfortowych warunkach stworzyć ową przepustkę, wszak nie musiał się obawiać, że mężczyzna zacznie krzyczeć, złapałby go zanim duże „A” opuściłoby jego krtań. I byłaby to zapewne ostatnia litera wypowiedziana w życiu.
- Ta agresja jest niewskazana – wykrztusił ciężko, chwytając za tył głowy. Czerwony ślad odbił się na niej, jednak to nim nie wstrząsnęło, tak jak można by było podejrzewać. Ten człowiek przez ponad pół wieku otaczał się ludźmi skrajnie zagubionymi, chorymi i niebezpiecznymi, opanowanie było mocno zakorzenione w jego naturze, serce biło mu jak oszalałe, oddech przyspieszył, ale dłoń nawet nie drgnęła, gdy pięknym falistym pismem stworzył przepustkę, później przybił pieczątkę i się podpisał.
- Po co to Panu? – Bił się w myślach, czy zadać to pytanie stojąc w zgarbionej pozycji, fizycznie przestraszony i niepewny, jakby zaraz miał nadejść cios. Przyłożył rękę do klatki, w odruchu uspokojenia, i by poprawić krawat. – Pacjenci są bez winy, nie mieli nic wspólnego z jej ucieczką.
Dyrektor nie miał innego punktu zaczepu, dlatego trzymał się mocno wydarzenia, które rozsławiło to miejsce na kilka tygodni. Nie pytał o szybkie przemieszczenie, jakby jego umysł tego nie zakodował, albo nie przyjmował do wiadomości. Człowiek tak wyuczony, uznałby, że to jego własny umysł spłatał mu figla, i znalazłby na to zapewne dowody.
----------------------------------------------------------
Słowa Fuyuko odbiły się od jego pleców, jakby kilka kroków później uleciało z niego to zimne, nieprzyjemne nastawianie, pozostawiając jedynie cichą pustkę. Szedł o krok przed nią, zanim dotarło do niego, że młoda kobieta jest zainteresowana usłyszeniem historii zawodzącego mężczyzny. Stanął, i odwrócił się szybko patrząc na nią swymi zmrużonymi oczami. Ukrywanie strachu w jej wypadku byłoby tylko amatorską grą, a jednak coś pchało ją w stronę podrzucanych smaczków. Nie odpowiedział jej na pytanie dotyczące wyszeptanych słów.
- Jak tam chcesz… – rzucił bez przekonania. Po kilku kolejnych krokach kontynuował. – Gość nazywa się William Conner, co mogłaś przeczytać na tabliczce przy drzwiach. Przypomina może teraz psie gówno, ale dziesięciu lat temu wyglądał zupełnie inaczej. Możesz go sobie wyobrazić jako wojskowego z krwi i kości, bo taki był, nawet tamtego dnia... dumny i oczyszczony, a to dlatego że William miał również inną życiową pasję - religię. Piękne połączenie, zapatrzony w Boga patriota. Bomba tykała sobie powoli, mijały lata, urodził mu się syn, Jason. Matka niestety odeszła przy porodzie. Chłopak rósł, chodząc pewnie co niedzielę do kościoła, a po szkole bawiąc się żołnierzykami, aż do mniej więcej siódmego roku życia. Wiele się działo tamtego lata w ich domu…
Zimny korytarz i niezliczona ilość pokoi ciągnęły się w nieskończoność. Nie było w nim fizycznie chłodno, ale szare ściany, niebieskie światło jarzeniówek wnosiły lodowatą atmosferę. Były jeszcze sporadyczne krzyki, a gorsze od nich były tylko ciche zawodzenia. Ucieczką mógł być tylko jego głos, nawet jeśli dobrze wiedziała, jak kończy się ta opowieść. Skręcili w lewo, krótkim korytarzem, aż schodami dotarli na pierwsze piętro. Mogła nawet zobaczyć przez chwilę okna, sztucznie zaszronione, by nikt nie mógł tu zajrzeć, z kratami od wewnątrz.
- Ludzie w małych miasteczkach są najgorsi, a plotki roznoszą się jak zaraza, tyle że przez tą niektórzy nie sypiali za dobrze po nocach. Chłopak był opętany, co stwierdził jego fanatyczny tatuś, więc jak się pewnie domyślasz, co kilka dni wpadali zaprzyjaźnieni księża z krzyżami i bibliami, próbując wyciągnąć demony z biednego Jasona. Egzorcyzmy trwały godzinami! Dzieciak darł się, wyrywał, płakał, a ci stali nad nim z krzyżami i wykrzykiwali swoje modlitwy, to jednak nic nie pomagało. – Jego mocne "Ha!" odbił się echem w korytarzu. – Młody, gdy był już całkowicie bezsilny uruchamiał „swoje demony”, lampy, stoliki, farba na ścianach, wszystko ożywało! Po trzech tygodniach walki ich dom wyglądał jak z lunaparku, za to młody Jason wcale nie sprawiał wrażenia na opętanego. Za to jego ojciec zaczynał toczyć bitwę z własnymi demonami. Odepchnięty przez kościół i bezradnych księży, postanowił sam oczyścić świat z plugastwa mordując własnego syna w jego łóżku… - W jego głosie nie było słychać wyrazu współczucia, a jedynie głęboką pogardę. – Rano sam wezwał policję, a gdy go wyprowadzali, na jego twarzy nie było winy. Nie zgnił w więzieniu, tylko dlatego, że uznano go za niepoczytalnego. Gnije za to tutaj od dziesięciu lat, aż wreszcie sam znalazł swoje własne demony.
William był zawzięty, broniąc swojego. Miał po swojej stronie twardy charakter, prawników, znajomości i dowód w postaci zdeformowanych w nienaturalny sposób przedmiotów w domu. Gubiła go jednak wiara, sędziowie nie wierzą w cuda, a biegli znaleźli mnóstwo naukowych podwalin na tak nienaturalne wygięcie przedmiotów.
Pierwsze piętro nie różniło się od dolnego, niemniej po skręceniu w prawo, a później w lewo ujrzała podwójne drzwi. Może za nimi będzie cieplej i przyjemniej, z jego opowieści wynikało, że właśnie miały zaczynać się ta przyjemniejsza część skrzydła. Przed drzwiami oczywiście znajdowały się obrotowe stalowa ramiona, ale już same drzwi pchnięte delikatnie uchylały się jak ptasie skrzydła.
- Pietro, tak mam na imię, a pytałaś o nie na początku. – odpowiedział na jedno z pierwszych pytań z jej strony, gdy przeszli przez wahadłowe drzwi. – I chyba źle skręciliśmy…
Drzwi musnęły o siebie w rozbujanym ruchu, wydając dość typowy dźwięk, a światło zgasło wraz z tym dźwiękiem. To co mogli obejrzeć przez jedynie ułamek sekundy, to że następny korytarz w ogóle nie był ciepły i przyjemny, a ściany nadal malowały się odcieniem zimnej szarości.
- Pewne padł generator, ale zaraz powinien włączyć się zapasowy.
Jednak po kilkunastu krokach w gęstym mroku, żaden zapasowy agregat się nie uruchomił. Wyciągnął z kieszeni zapalniczkę benzynową, która dała im trochę światła. Zobaczyli, że wszystkie drzwi są pootwierane, ale było za późno, na słowa i odpowiednią reakcję. W tym momencie przyszło pierwsze niespodziewane uderzenie. Fuyuko oberwała drewnianym pałąkiem w plecy i poleciała do przodu. To na szczęście nie była jakaś japońska broń ćwiczebna, bądź też kabura miecza, a jedynie trzonek od miotły. Nie upadła też na ziemię, gdyż ten szybko i sprawnie pochwycił ją w locie, odruchowo odrzucając zapalniczkę w głąb korytarza. Kobieta w porozrywanym kaftanie stała z miotłą w dłoniach, a jedynie odrobina światła ujawniała jej sylwetkę. Pietro szukał wzrokiem zapalniczki, gdy ją znalazł, ktoś nadepnął na nią gołą stopą. Cień pochwycił ją i podniósł, przykładając sobie do twarzy, niemalże całkowicie owiniętej w bandaże.
- Nie lubię ognia… - wykrztusił chropowatym głosem, unosząc zapalniczkę wyżej, aby rozświetliła większą część pomieszczenia.
- Chyba masz coś co należy do mnie, chłopcze! – odezwał się mocny głos zza ich pleców. Strój sugerował ochroniarza, a spory brzuch wyraźnie wskazywał, że większość czasu spędza na swoim krześle.
Cienie zaczynały być wyraźniejsze, ogień odsłonił sylwetki dziesiątek pacjentów, stojących za jego plecami, na korytarzu, w drzwiach od swym pokoik. W porozrywanych kaftanach, w fartuchach i piżamach, było jednak w nich coś niepokojącego, przerażającego, stojących tak w bezruchu, w milczeniu, czekających na niemy znak, aż ruszą na żer i chociaż nie posiadali żadnych mocy, w swym szaleństwie mogli być bardzo niebezpieczni. Oboje znaleźli się w potrzasku, gdy tłum ruszył na nich.
----------------------------------------------------------
Shinigami rozdzielili się, pozostając w niedużym dystansie, pewni swych zdolności ruchowych, oraz przewagi nad ludźmi. Hiro szybko wysnuł tezę, która mogła być prawdziwa, dlatego ostrożnie przekraczał kolejne progi, właściwie zaglądając tylko poprzez wsunięcie głowy. Pokoje po obu stronach korytarza były puste, nic w nim nie zostało, poza obdartymi gąbkowatymi ścianami, porzucony materacami, stalowych łóżkach, zardzewiałych i zniszczonych przez czas, i ten widok powtarzał się za każdym razem. Nie było tu ludzi, zombie, duchów czy potworów, czy jednak czuli się z tego powodu pewniej? Może przez chwilę, lecz niepewność tego co może wyskoczyć zza rogu, jest jeszcze czasem gorsza, niż spotkanie twarzą w twarz z potworem spod łóżka. Po pewnym czasie, gdy drzwi w głębi korytarza zniknęły w ciemnościach, usłyszeli zmęczone „pomocy” niosło się echem po ścianach. Dochodziło z zaułka, z jednego z pokoi i powtarzały się cyklicznie. Metalowe drzwi, wyłamane leżały kawałek od wejścia. Zawiasy wyglądały na przerdzewiałe, gdy w swej ostrożności zajrzeliby do środka zobaczyliby, że na końcu długiego pokoju leży mężczyzna na łóżku. Nie widzieli jego twarzy, a jedynie gołe stopy próbujące uwolnić się ze skórzanych uchwytów. Szarpał ramionami, i prosił o pomoc. W pokoju pełno było książek, maszyny do pisania, długopisów, dokumentów i papierów, które wisiały nawet na miękkich ścianach. A on wołał o pomoc, głosem osoby świadomej, nie chorej psychicznie. Nie wyczuwali od niego żadnej nadzwyczajnej duchowej energii, ani nawet w jego otoczeniu, wszystko było takie samo, jak wcześniej.
![[Obrazek: nc6pKiCl.png]](https://i.imgur.com/nc6pKiCl.png)
Change everything you are | And everything you were | Your number has been called
Fights and battles have begun | Revenge will surely come | Your hard times are ahead
Don’t let yourself down | And don’t let yourself go | Your last chance has arrived
Best, you've got to be the best | You've got to change the world | And use this chance to be heard
Your time is now!
Jesse's suit: ON
front | head
Artificial Intelligence: A.N.Y.A.